Od ponad trzydziestu lat
mieszkam w wyj¹tkowo piêknej
dzielnicy otoczonej lasem,
ska³ami, z rozleg³ymi po³aciami
zieleni miêdzy niskimi
domami z ceg³y. Do niedawna
porz¹dek utrzymywany przez
administracjê by³ przez jego
mieszkañców bezwzglêdnie
szanowany, a regu³y spo³ecznego
bytowania przestrzegano
na ile by³o to tylko mo¿liwe
Na strzy¿onych regularnie trawnikach nie
widzia³o siê nigdy oemieci, a w³aoeciciele psów wyprowadzaj
¹c na wieczorn¹ rundkê swoich podopiecznych,
jak jeden do smyczy mieli uwi¹zan¹
czarn¹ plastykow¹ torebkê. By³o cicho i spokojnie,
a jeoeli z jakiejoe okazji urz¹dzano w wyznaczonym
do tego miejscu spotkanie z grillem i muzyk¹,
stosowano siê do ¿elaznej zasady tycz¹cej bezwzglêdnego
wymogu ciszy po godzinie dziesi¹tej.
Na mniejsze rodzinne uroczystooeci wynajmowano
przeznaczony na te okazje stoj¹cy na uboczu
i wyposa¿ony we wszystko co trzeba do zorganizowania
przyjêcia domek. Klatki schodowe nie
by³y miejscem przechowywania niezliczonej
ilooeci wózków dzieciêcych i rowerów, a przed
drzwiami do owych klatek nie straszy³y zwaliska
oemieci, których nie pofatygowano siê przenieoeæ
do znajduj¹cego siê dwadzieoecia metrów dalej
zsypu.
Tak by³o.
A jak jest?
Jest nieco inaczej.
Przede wszystkim powsta³a nowa spo-
³ecznooeæ z³o¿ona w bezwzglêdnej wiêkszooeci z
czarnoskórych muzu³manów. Mówi¹cych podniesionym
tonem czy wrêcz krzycz¹cych na siebie
w nieznanym jêzyku z gard³owymi dŸwiêkami.
Nosz¹cych tradycyjne stroje, co u kobiet oznacza,
¿e s¹ zakryte od stóp do g³ów z wyj¹tkiem
w¹skiej szpary na oczy, jedynym kontaktem ze
oewiatem. Ma³e dziewczynki, te¿ okutane w chusty
i d³ugie suknie, próbuj¹ radziæ sobie z jazd¹
rowerem, graniem w pi³kê czy korzystaniem z
innych jeszcze dzieciêcych atrakcji na bogato wyposa
¿onym osiedlowym placu zabaw. Dziwne,
ale jakooe im siê to udaje.
Jeoeli zapyta³by mnie ktooe, jak reagujê na tê
zmianê najbli¿szego mi otoczenia, odpowiedzia³-
bym szczerze, z serca, otwarcie i politycznie niepoprawnie:
dra¿ni mnie to wszystko, wywo³uje
nie tylko niechêæ i agresjê, ale równie¿ swojego rodzaju
pogardê. Wstydzê siê swoich uczuæ, ale s¹ one ca³kowicie
poza kontrol¹ mojego intelektu. Jak bym siê nie stara
³, jak bym sobie nie t³umaczy³, ¿e przecie¿ wszyscy
jesteoemy bo¿ymi stworzeniami niezale¿nie od stroju,
jêzyka i koloru skóry, to i tak zachowujê siê jak rasowy
rasista. OEwiadom grzechu i u³omnooeci nie mogê na to
nic poradziæ. Kiedy chmara dzieciaków dr¹c siê w niebog
³osy, zamiast na boisku obok kopie zaciekle pi³kê
pod moim oknem do sypialni, nie potrafiê siê wyciszyæ,
uspokoiæ, powiedzieæ sobie „no przecie¿ to dzieci, zatkaj
uszy stoperami, przed noc¹ na pewno skoñcz¹”.
Nie. Nie i koniec. Zw³aszcza jeoeli w tym samym czasie
zepsuta pralka u s¹siadów piêtro wy¿ej zaczyna akurat
fazê odwirowywania, co powoduje wibracjê betonowego
stropu oraz oecian. Dziesiêcioosobowa rodzina kurdyjskich
muzu³manów z Iraku to sporo, jak na jedn¹
pralkê, wiêc chodzi ona na okr¹g³o.
Na szczêoecie w sprawie boiska pod oknem do
sypialni uda³o mi siê wymyoeliæ sposób polegaj¹cy na
przekupstwie. Wychodzê na dwór, zwo³ujê dru¿ynê i
pytam: „Chcecie zarobiæ na lody?” Chc¹. „Dam wam
dwadzieoecia koron, jeoeli przeniesiecie mecz z mojej sypialni
o, tam, trochê dalej”. Propozycja zwykle bywa
przyjêta. Na szczêoecie w oczach muzu³mañskich dzieci
lody powa¿aniem siê ciesz¹ podobnym do wszystkich
innych.
Nie umiej¹c sobie poradziæ z odpowiedzi¹ na
pytanie, dlaczego dra¿ni mnie i wprawia w pod³y humor
s¹siedztwo murzyñskiej rodziny z siedmiorgiem rozwrzeszczanych
dzieci po drugiej stronie p³otu, jak zwykle
szukam pomocy u znajomego profesora D. J. Goldberga,
wybitnego antropologa, behawiorysty i filozofa
kultury.
— Panie profesorze, czy istnieje jakieoe proste
wyt³umaczenie moich reakcji maj¹cych bez w¹tpienia
cechy nagannego rasizmu?
— Zaskoczê pana pewno, ale interpretacja tego
typu postaw nie jest przesadnie trudna. Pod warunkiem,
¿e wyjaoenienia szuka siê na jungle level.
— A có¿ to takiego, jak pan powiedzia³, jungle
level?
— Zjawiska spo³eczne mo¿na rozpatrywaæ na
wielu poziomach. David Roster zaproponowa³ wyizolowanie
dwóch z nich przydatnych bardzo do analizy
zagadnieñ fenomenologicznych tak z punktu widzenia
antropologii jak i behawiorystyki. Nazwa³ je mangle
level i jungle level, co dos³ownie oznacza poziom magla
i poziom d¿ungli. Rozró¿nienie jest dooeæ proste i naj³atwiej
mo¿na je zdefiniowaæ jako rozwa¿anie tego, co
poddaje siê percepcji zmys³ami – magiel – oraz tego, co
zosta³o ze zmys³ów przeniesione do sfery emocji. Dwie
panie w owym symbolicznym maglu dziel¹ siê spostrze
¿eniami: „Pani nie wie, pani Kowalska, jak m¹¿
bije tê spod dwunastki?” Dalsza wymiana spostrze¿eñ
ogranicza siê do „jak” j¹ bije. Czyli nastêpuje opis czynnooeci
z owym nagannym niew¹tpliwie zachowaniem
mê¿a tej spod dwunastki zwi¹zanym. Byæ mo¿e poza
szczegó³owym opisem faktów pojawi¹ siê wyrazy
wspó³czucia, krytyki i... na tym by siê koñczy³o. Na
poziomie jungle level pierwszym podstawowym i dziecinnie
prostym pytaniem jest „dlaczego”. Dlaczego j¹
bije? I tutaj nale¿y zacz¹æ od cofniêcia siê do czasów,
kiedy ¿ylioemy w rzeczywistej d¿ungli, zachowuj¹c siê
zgodnie z tym, co nam podpowiada³y geny.
— Dobrze, ale trudno mi siê dopatrzyæ zwi¹zku
z moimi s¹siadami, a d¿ungl¹.
— Zwi¹zek ten jest bli¿szy, ni¿ siê panu wydaje.
— No to, jeoeli mo¿na, proszê detalicznie i po
kolei. Dlaczego przeszkadza mi inny kolor skóry s¹siadów?
— Poniewa¿ oewiadczy on o przynale¿nooeci do
innego plemienia. Najczêoeciej wrogiego, które w ka¿dej
chwili mo¿e siê z panem obejoeæ nie za grzecznie.
— Zaraz, zaraz, ale ja przecie¿ rozumiem, ¿e s¹-
siad nie napadnie mnie znienacka, proponuj¹c pojedynek
na oemieræ i ¿ycie.
— Zgadza siê. Rozum podpowiada panu tak¹
konkluzjê, zapewne s³uszn¹ i zgodn¹ z rzeczywistooeci¹.
— A zatem...?
— Zapewne zgodzi siê pan ze mn¹, ¿e jako istota
ludzka sk³ada siê pan nie tylko z intelektu, ale i z emocji.
Dla u³atwienia rozwa¿añ pozwólmy sobie na uproszczenie,
mianuj¹c emocje zwierzêciem. Zwierzêciem istniej
¹cym w nas od zawsze, reaguj¹cym jak na zwierzê
przystaje, dbaj¹cym wy³¹cznie o to, byoemy prze¿yli
swój czas jako osobnicy, a w konsekwencji jako gatunek.
Aby prze¿yæ, trzeba umieæ znaleŸæ po¿ywienie, w razie
potrzeby odgrodziæ siê od nieprzychylnych zewnêtrznych
warunków otoczenia oraz znaleŸæ sposób na przeniesienie
swoich genów do kolejnych pokoleñ, czyli innymi
s³owy rozmno¿yæ siê. Jeoeli chodzi o te cechy, nie
ró¿nimy siê w najmniejszym stopniu od reszty bo¿ego
stworzenia.
— Nadal nie mogê skojarzyæ, co to ma wspólnego
z niechêci¹ do s¹siada. Poza tym, ¿e – jak pan powiedzia
³ – nale¿y do innego, byæ mo¿e wrogiego wobec
mojego plemienia.
— Mówi³em, powtórzê: zwierzê, z którym mieszkamy
razem we wspólnej zagrodzie naszego cia³a,
reaguje, jak powinno. Znalaz³szy siê w sytuacji, która
wymaga dzia³ania, ma zwykle dwa sposoby do wyboru:
atakowaæ lub uciekaæ. S¹ to oczywiste obecnie sprawy
nie tylko dziêki Hansowi Seyle, który wprowadzi³ do
nauk biologicznych pojêcie stresu. W tym wypadku
rozumianego jako mobilizacja organizmu do realizacji
którejoe z dwóch wspomnianych opcji. Zarówno do ataku
jak i do ucieczki potrzebne jest postawienie w stan
alarmu wszystkich dostêpnych oerodków, jakimi dysponuje
organizm, przede wszystkim zwiêkszonego dop³ywu
energii. dok. na str. 14
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz